Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk


Kacety Bunzlau

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
Upływający czas oddala ponure lata drugiej wojny światowej i powoduje, że nieliczni już dzisiaj, naoczni świadkowie tamtych wydarzeń kończą swoją doczesną, ziemską wędrówkę...
Kacety  Bunzlau

Kacety  Bunzlau
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.Kacety  Bunzlau
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.

Czy gdy odejdą ostatni, żyjący jeszcze więźniowie hitlerowskich kacetów, niektóre z tych miejsc, gdzie resztkami sił wynędzniałych ciał ciężko pracowali - zostaną zapomniane?

Dzieje Arbeitslager Bunzlau I i Bunzlau II – tych dwóch z dziesiątków filii obozu koncentracyjnego Gross-Rosen, rozsianych na Dolnym Śląsku oraz poza jego obszarem, były szczegółowo badane przez profesora Alfreda Koniecznego. Wydane drukiem w 2004 roku wyniki jego żmudnych dociekań ukazują między innymi przerażające warunki egzystencji, jakie w nich stworzono uwięzionym nieszczęśnikom.

Historyk Szymon Wrzesiński w obszernym artykule, opublikowanym w miesięczniku „Odkrywca”, przedstawił wyniki własnych poszukiwań, poszerzających wiedzę na temat rodzaju produkcji, realizowanej w Bolesławcu pod koniec drugiej wojny światowej siłami więźniów.

Można tylko mieć nadzieję, że wspomniane publikacje są nieobce ludziom, pragnącym poznać historię Bolesławca i okolic naszego miasta z lat 1939 – 1945.

Dzisiaj spory fragment miejsca, gdzie za ogrodzeniem z kolczastego drutu stały baraki hitlerowskiego Arbeitslager Bunzlau 1, zajmuje nasyp obwodnicy – ale o istnieniu tu tej filii KL Gross-Rosen przypomina kamienny pomnik, postawiony przy bramie wjazdowej na teren dawnych zakładów Huberta Landa.

Niestety – żadnego upamiętnienia nie doczekał się przytłaczający szarością kompleks gmachów „Concordii”, na którego piętrach był nie tylko zlokalizowany Arbeitslager Bunzlau II, ale także warsztaty, produkujące elementy niemieckich płatowców. Jedynie skromny, namalowany niegdyś przez harcerzy na murze znak stara się jakoś tą lukę wypełnić …

Trzeba więc przypomnieć chociaż w kilku zdaniach realia egzystencji więźniów, trafiających do niemieckich lagrów w Bunzlau w latach drugiej wojny światowej.

Zwykle „witał” ich lagerführer cynicznym przemówieniem, odbierającym wszelką nadzieję na poprawę losu. Mieli odtąd codziennie wykonywać morderczą pracę aż do śmierci.

Pierwsze posiłki składały się jedynie z brunatnego płynu, imitującego gorzką kawę, potem nieszczęśnikom wydawano mikroskopijne kromki sztucznego chleba, a „obiady” sporządzano z niedomytych brukwi, czasem ziemniaków.

Koniec dnia nie oznaczał prawa do chwili wytchnienia. Spali obowiązkowo nadzy na wąskich i ciasnych pryczach na podkładce z trocin, przykrywając się cienkim, zapluskwionym kocem. Przed czwartą rano budził ich przeraźliwy dźwięk dzwonka, a po pięciu minutach musieli ubrani stać na placu apelowym. Na śniadanie otrzymywali mały kawałek sztucznego chleba. Potem pod ścisłą strażą szli do miejsca pracy. Zakazane było wszelkie porozumiewanie się ze sobą, za próby rozmowy bezlitośnie katowano.

Większość czynności wykonywali biegiem, mając na nogach ciężkie, ocierające boleśnie stopy drewniaki. Często więc upadali, co kończyło się kolejnym znęcaniem nadzorców.

Obiad stanowiła łyżka rozgotowanej brukwi, jakiej zwykle używano w gospodarstwach do karmienia zwierząt. Po tym żałosnym posiłku, stale popędzani, wracali do pracy trwającej szesnaście godzin każdego dnia.

Ze wspomnień więźnia wynika, iż lagerführer miał dwa duże psy, które czasem wykorzystywał do bestialskiego mordowania ludzi. Dopadniętego człowieka szczute przez niego zwierzęta rozszarpywały na strzępy. Budziło to aplauz niektórych obserwujących przerażającą scenę wachmanów…

W niedzielę pracowano aż południa, później więźniowie musieli prać posiadaną bieliznę i suszyć ją na własnym ciele. Niedożywieni, przemęczeni i przerażeni ludzie z dnia na dzień słabli. Ale trzeba było harować do ostatniego tchnienia. Kiedy człowiek padał, odciągano konającego na bok i tam umierał. Gdy ktoś zmarł po posiłku, żywi żałowali, że nie stało się to przed jedzeniem. Przecież mogli wykorzystać jego porcję…

Ci, którzy doprowadzeni do skrajnej rozpaczy prosili wachmanów, by ich zastrzelili, słyszeli, że kula jest zbyt droga i muszą zdechnąć sami…

To wszystko działo się naprawdę niewiele ponad siedem dekad temu. Jeśli zabraknie nam chęci i czasu na refleksję, koszmar może się powtórzyć.


Zdzisław Abramowicz



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl
Dzisiaj
Piątek 19 kwietnia 2024
Imieniny
Alfa, Leonii, Tytusa

tel. 660 725 808
tel. 512 745 851
reklama@otomedia.pl