Takie refleksje budzą także pewne miejsca, zlokalizowane w okolicach Bolesławca.
Przed kilkoma dniami przy brzegu odwiedzonego kolejny raz, pocegielnianego wyrobiska w Czerwonej Wodzie spokojnie pływało stadko krzyżówek. W naturalnym otoczeniu tworzyły one urokliwy, sielski „landszaft”, przypominający dawny myśliwski sztych : dzikie kaczki, wokół pyszniąca się dorodną zielenią przyroda, wreszcie odbite w lekko zmarszczonej podmuchem wodzie gałęzie drzew, otaczających stawek. Niestety, ów kolorowy obrazek mąciły rozrzucone tu i ówdzie śmieci.
W sporym oddaleniu od sadzawki z ubitej gleby obrzeża polnej drogi wystawała niewielka część jakiegoś zniszczonego, metalowego urządzenia. Z trudem wydłubana z podłoża okazała się zgniecionym - zapewne kołami ciągnika rolniczego lub traktora pracującego w okolicznym lesie – niewielkim fragmentem dawnej maszyny do pisania. Świadczył o tym głównie zachowany okrągły klawisz z literą „W”. Skąd wziął się tam ten przedmiot? Czy jego obecność wynikała z dramatycznych wydarzeń końcowych dni drugiej wojny światowej na tym terenie?
W tym miejscu trzeba się cofnąć w czasie do ostatnich miesięcy tych straszliwych zmagań militarnych. Nadchodził kres panowania brunatnego gubernatora Hansa Franka na Wawelu, w Krakowie funkcjonariusze Gestapo rozpoczęli nerwowe pakowanie najważniejszych akt do skrzyń, które miały wkrótce zostać wywiezione w bezpieczne miejsca. Z zeznań, złożonych później przez ujętych śledczych niemieckiej tajnej policji wynikało, iż oprócz ewakuowanych dokumentów na ciężarówki załadowano także rzeczy osobiste gestapowców i sporo maszyn do pisania.
Przesłuchiwany obersturmführer Kurt Heinemeier ujawnił, iż akta Gestapo z Krakowa zostały złożone w cegielni przy wsi Rothwasser na Dolnym Śląsku. Niestety - tylko tyle dowiedzieli się oficerowie krakowskiego Urzędu Bezpieczeństwa, bowiem po skazaniu na dożywocie hitlerowiec przestał być rozmowny, a jego śladem poszli także inni aresztowani.
Ustalono jednak, że na którejś ze stacji kolejowych skrzynie z samochodów przeniesiono do wagonów towarowych. Pojechały one najpierw do Schwarzwasser - Czarnej Wody, noszącej obecnie nazwę Strumień. Tam sporo archiwaliów spalono, zaś najprawdopodobniej najcenniejsze wyekspediowano pociągiem przez Węgliniec do dawnej Rothwasser.
Cegielnia w tej wsi miała swoją bocznicę, która zresztą kończyła torowisko niewielkiej, lokalnej linii, łączącej Czerwoną Wodę z węzłowym dworcem węglinieckim. Przy zabudowaniach zamarłej manufaktury wagony rozładowano. Zapewne papierów nadal było dużo, gdyż konwojujący transport zdecydowali się na zniszczenie kolejnej porcji teczek z dokumentami. Pozostałością po tych zabiegach były odkryte już po wojnie pokłady popiołu, przemieszanego ze skorodowanymi zapięciami pochłoniętych przez ogień segregatorów. Ale nie tylko.
W listopadzie 1945 roku do Czerwonej Wody przyjechał Bronisław Kapnik. W pustych halach miejscowej cegielni widział on walające się spore ilości „szwabskich” dokumentów. Nikt się nimi nie interesował, a Sowieci ograniczyli swoje działania do wywiezienia urządzeń manufaktury. Czy były to nie spalone, a więc mniej istotne dokumenty krakowskiego Gestapo?
Gdy jeszcze Heinemeier był w miarę rozmowny, przyznał, iż najistotniejsze archiwalia – przede wszystkim ankiety tajnych cywilnych współpracowników krakowskiego Gestapo przewożono w szczelnych, metalowych kasetach. One to miały zostać zatopione w wyrobisku, przylegającym do zabudowań cegielni. Przez jakiś czas jeszcze krakowski Urząd Bezpieczeństwa za pomocą zgorzeleckiego UB usiłował zlokalizować w Czerwonej Wodzie gestapowskie dokumenty, jednak ostatecznie od poszukiwań odstąpiono i już nigdy do nich nie wrócono.
Pozostały pytania – czy na zamulonym dnie wyrobiska rzeczywiście spoczywają hitlerowskie kasety – a jeśli tak, to czy już dawno nie utraciły one szczelności - a woda całkowicie nie zniszczyła ich zawartości ? Czy znaleziony fragmencik maszyny do pisania to część sprzętu biurowego, używanego przez gestapowców w Krakowie?
Niestety, wiarygodnej odpowiedzi na nie raczej nie poznamy…