Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Legnica
Śledztwo w sprawie katastrofy śmigłowca umorzone

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
Prokuratura Okręgowa w Legnicy umorzyła śledztwo w sprawie katastrofy śmigłowca wrocławskiego Lotniczego Pogotowia Ratunkowego nad Jarostowem koło Środy Śląskiej z 17 lutego 2009 roku. Winna była nagła zmiana pogody i błędy pilota, który zginął w wypadku.
Śledztwo w sprawie katastrofy śmigłowca umorzone
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.Śledztwo w sprawie katastrofy śmigłowca umorzone
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.Śledztwo w sprawie katastrofy śmigłowca umorzone
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.Śledztwo w sprawie katastrofy śmigłowca umorzone
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.

Śmierć pilota i nagła ściana mgły, w jaką wleciał tamtego dnia śmigłowiec to główne przyczyny umorzenia prokuratorskiego śledztwa. Zaskoczeniem dla prowadzącego postępowanie prokuratora Dariusza Nowaka były fakty popełnienia kilku błędów przez doświadczonego pilota, który miał licencję od 1983 roku, choć przyznaje, że ratowniczy Mi-2 wleciał w ekstremalnie trudne warunki meteorologiczne. .

- Śmigłowiec wleciał w ścianę mgły, w której widoczność spadała nawet do pięciu metrów, a mimo to pilot nie obserwował urządzeń do mierzenia pułapu, próbując prawdopodobnie wzrokowo znaleźć kontakt z ziemią – informuje prokurator Nowak. - Pilot wykonał manewr nawrotu, by uciec z mgły, ale nie zwiększył wysokości lecz ją zmniejszał lecąc cały czas z nosem śmigłowca pochylonym lekko w dół.

W katastrofie nad Jarostowem zginął pilot, 47-letni Janusz Cygański i 51-letni ratownik Czesław Buśko. Przeżył jedynie lekarz Andrzej Nabzdyk, któremu musiano amputować prawą nogę. Śmigłowiec leciał do olbrzymiego karambolu na autostradzie A-4.

Feralnego dnia został wezwany przez dyżurną jaworskiego pogotowia. O 7.16 przyjął zgłoszenie, o 7.22 wystartował. Wrocławską przestrzeń powietrzną opuścił o godz. 7.34 lecąc na wysokości 900-1000 stóp (ok. 300-400 metrów nad ziemią) Jak ustaliła prokuratura, o godz. 7.38 zniknął z radaru. To jeszcze nie wywołało zaniepokojenia, ponieważ poznańska stacja radarowa rejestruje loty od wysokości 800 stóp, a Mi-2 właśnie zbliżał się do miejsca karambolu i pilot obniżał lot. Wtedy nagle przed śmigłowcem pojawiła się ściana mgły. O 7.40 śmigłowiec spadł w sadzie mieszkańca Jarostowa, ostatnim gospodarstwie przed autostradą. Uderzył kabiną w metalowy płot, następnie drzewo, a potem jeszcze zahaczył wirnikiem śmigła o ziemię i leciał zawadzając o grunt i rosnące w sadzie drzewa. Leicał z prędkoscią między 90 a 180 km na godzinę.

Pilot i ratownik zginęli na miejscu w zmiażdżonej kabinie. Pierwsza o wypadku powiadomiła pogotowie mieszkanka Jarostowa, która słyszała warkot silnika nisko przelatującej maszyny, a następnie potworny huk upadku. Ocalały lekarz również wezwał pogotowie, ale nie potrafił określić miejsca katastrofy. Nawet gospodarz, którego dom jest 30 metrów od miejsca upadku śmigłowca, nie wiedział, że w jego sadzie doszło do tragedii. Wszystko zasłaniała gęsta mgła, którą jeden ze świadków nazwał „parowozem, który nagle wjechał mi na podwórze”.

Półtorej godziny trwała akcja poszukiwawcza. System namierzania telefonu sieci komórkowej pomylił się o 6 kilometrów i początkowo większość sił skierowano do Ganowic. Oficer dyżurny jaworskiej policji nakazał nawet włączyć wszystkie syreny straży pożarnej i policji i dopytywał rannego pilota, czy je słyszy. W ten sposób chciał ustalić, gdzie spadł śmigłowiec.

Dopiero dwóch mieszkańców Jarostowa zaniepokoił zapach benzyny lotniczej i odkryli szczątki helikoptera. Śmigłowiec Mi-2 nie miał zamontowanego własnego urządzenia GPS jak obecnie używane ratunkowe Eurocoptery.

Jak ustaliła prokuratura, śmigłowiec był sprawny technicznie. Miał na pokładzie trzy urządzenia do mierzenia pułapu: sztuczny horyzont, nawigację GNS i radiowysokościomierz. Ten ostatni przyrząd był ustawiony manualnie na pułap 8 metrów. To oznacza, że dopiero po zejściu maszyny poniżej tej wysokości uruchamiał się system ostrzegania o zagrożeniu. Przyjęte w pogotowiu zasady ustalają pułap bezpieczeństwa na granicy 90 metrów!

- Pilot na tej wysokości był w takich warunkach pozbawiony czasu na reakcję – przyznaje prokurator Nowak.

Prokuratorzy stwierdzili, że pilot nieumyślnie doprowadził do wypadku lotniczego i zagrożenia katastrofą powietrzną zagrażającą wielu ludziom. Podczas próby manewru nawracania przelatywał nisko nad kilkunastoma budynkami, w których wtedy przebywali ludzie.


Tomasz Woźniak



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl
Dzisiaj
Czwartek 18 kwietnia 2024
Imieniny
Apoloniusza, Bogusławy, Go?cisławy

tel. 660 725 808
tel. 512 745 851
reklama@otomedia.pl