Grupa Oto:     Bolesławiec Brzeg Dzierzoniów Głogów Góra Śl. Jawor Jelenia Góra Kamienna Góra Kłodzko Legnica Lubań Lubin Lwówek Milicz Nowogrodziec Nysa Oława Oleśnica Paczków Polkowice
Środa Śl. Strzelin Świdnica Trzebnica Wałbrzych WielkaWyspa Wołów Wrocław Powiat Wrocławski Ząbkowice Śl. Zgorzelec Ziębice Złotoryja Nieruchomości Ogłoszenia Dobre Miejsca Dolny Śląsk

Bolesławiec
AWARIA

     autor:
Share on Facebook   Share on Google+   Tweet about this on Twitter   Share on LinkedIn  
Początek lipca 1961 roku przyniósł długo oczekiwany wyjazd bolesławieckich harcerek i  harcerzy do wioski Szczedrzyk, rozłożonej w sąsiedztwie wielkiego zbiornika retencyjnego, utworzonego na Małej Panwi jeszcze w latach 1933 – 1939 - nazywanego Jeziorem Turawskim. Już sam przejazd trzema autobusami Star N52 na miejsce obozu dostarczył pasażerom jednego z owych pojazdów sporych emocji.
AWARIA

AWARIA
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.AWARIA
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.AWARIA
kliknij na zdjęcie, aby powiększyć.

Dzisiaj raczej niewiele osób wie, że był to pierwszy, powojenny polski autobus, produkowany w Sanoku na podwoziu samochodu ciężarowego Star 20 w latach 1952–1957. Konstrukcja niewątpliwie solidna, ale nieco toporna.

Po przeszło dwugodzinnej jeździe tył feralnego autobusu nagle podskoczył, a spod podłogi dobiegł ogłuszający odgłos darcia powierzchni asfaltowej drogi. Gwałtowne hamowanie spowodowało runięcie plecaków i innego harcerskiego dobytku z umieszczonych nad siedzeniami, wyplecionych sznurem półek.

W tamtych latach zazwyczaj nie posiadano dużych plecaków, zwłaszcza ze stelażami – ich ulokowanie na dość wąskich półkach byłoby niemożliwe. Umundurowani pasażerowie mieli głównie znacznie mniejsze, jednakowe wojskowe tornistry. Te spadając wywołały chwilowe zamieszanie, ale obyło się bez poważniejszych następstw.

Gdy maszyna zamarła, jej lekko uniesiony tył opadł na koła. Tylko powolna jazda po zdezelowanej drodze uchroniła harcerzy i kierowcę przed znacznie groźniejszymi konsekwencjami, szczęśliwym zbiegiem okoliczności na trasie był wtedy znikomy ruch. Jak szybko stwierdzono, w pojeździe urwał się wał napędowy – i to on zarył w podłoże, powodując uniesienie tyłu i przeraźliwe, krótkotrwałe chrobotanie po uderzeniu w drogę…

Cała kolumna została zatrzymana, po dokładnym ustaleniu, że nikt nie został poszkodowany, kilku najbardziej wystraszonych pasażerów przesadzono do dwóch sprawnych pojazdów. Reszta pod opieką instruktorów miała czekać na transport zastępczy. Nie trwało to długo, bowiem do miejsca obozu pozostało już tylko kilkadziesiąt kilometrów drogi. Bardzo szybko pojawiła się też wojskowa ciężarówka ze skrzynią ładunkową, zabezpieczoną brezentowym dachem i wyposażoną w drewniane ławy. Możliwość odbycia reszty podróży takim wehikułem wzbudziła entuzjazm jego „awaryjnych” pasażerów. Z dumą wjechali nim niemal na sam plac apelowy.

Dla posiadaczy stopnia młodzika najważniejszym punktem programu obozu był dwudniowy bieg, umożliwiający zdobycie szlifów wywiadowcy i prawo posiadania „srebrnej lilijki” na Krzyżu Harcerskim. Nad przygotowaniem i przebiegiem tego przedsięwzięcia czuwał Druh harcmistrz Hubert Bonin, instruktor doskonale znany w Bolesławcu z przemarszów ulicami miasta prowadzonej przez niego 1 Drużyny Harcerzy, która często w zwartym szyku udawała się na biwaki i wędrówki. Wielu chłopców spoza ZHP, obserwujących „jedynkarzy”, jednolicie umundurowanych, z nieodłącznymi wojskowymi plecakami i przytroczonymi do nich, prawidłowo zrolowanymi kocami tudzież menażkami stawało się później harcerzami. Nadejście drużyny sygnalizował łoskot werbli, ściągający dzieciaki, z podziwem patrzące na dumnie wybijających takt pałeczkami i nogami harcerzy.

Obozowy bieg na stopień wywiadowcy poprzedzał trudniejszy sprawdzian dla bardziej zaawansowanych druhów, zamierzających zostać ćwikami. Dawało to prawo nabicia na Krzyżu Harcerskim „złotej lilijki”. Obydwa przedsięwzięcia tak zaplanowano, by przyszli ćwicy mogli wykorzystać to, co w ramach swojej próby przygotowywali dla siebie - ale i dla nich - kandydaci na zwiadowców – solidne szałasy, umożliwiające nocleg w lesie.

Bieg rozpoczął nocny alarm. Wyrwani ze snu młodzicy w świetle latarek szybko ubierali mundury, wrzucali do plecaków najważniejsze rzeczy, rolowali i przytraczali koce – po czym nie zapominając o pozostawieniu idealnego porządku pędzili na plac apelowy. Dwudniowy, intensywny bieg sprawdzał różną wiedzę i umiejętności praktyczne, zwane popularnie traperką. Do leśnych punktów kontrolnych docierano na podstawie otrzymanych mapek i tabel azymutów. Zaliczano między innymi pływanie do boi z bluzą mundurową, przytroczoną na czubku głowy (i tak po próbie wszystkie były mokre), wspinanie po linie, udzielanie pierwszej pomocy tudzież gotowanie posiłku. Pod okiem gajowego zbudowano na polanie szałasy, przykrywając ich wnętrza gęsto utykanymi gałązkami świerkowymi, znoszonymi z pobliskiego wyrębu.

Trwający dwa dni bieg – podobnie jak cały pobyt na obozie - wyrabiał odporność na trudy, uczył współpracy. Przez następnych wiele lat były jeszcze różne próby, gry terenowe i obozy - ten jednak utrwalił się szczególnie w pamięci…


Zdzisław Abramowicz



o © 2007 - 2024 Otomedia sp. z o.o.
Redakcja  |   Reklama  |   Otomedia.pl
Dzisiaj
Czwartek 9 maja 2024
Imieniny
Grzegorza, Karoliny, Karola

tel. 660 725 808
tel. 512 745 851
reklama@otomedia.pl