Także tu niemiecka III Rzesza odliczała ostatnie dni swojego „tysiącletniego” istnienia.
Wystające z ziemi, solidne reszki grubych fundamentów domów, jakichś stodółek tudzież obór od lat wielokrotnie przemierzały tabuny poszukiwaczy militariów, więc raczej płonną była nadzieja, że „coś” tam jeszcze zostało. Ale gdy wczesną wiosną promienie słońca - nie napotykając zbitej kurtyny obfitego listowia - dokładnie oświetliły teren ruin, kolejni poszukiwacze, uzbrojeni w solidne latarki, postanowili dokładnie zbadać zionące chłodem piwniczki. W łukowatej, piaskowcowej ścianie loszku dostrzegli wylot jakiegoś wywietrznika, czy może raczej przewodu kominowego. Zaczopowano go kilkoma niedbale ułożonymi cegłami.
Tworzące powałę głazy pokrywała warstwa sadzy, pozostałość po organizowanych w piwniczce przez młodzież „zakrapianych” ogniskach. Świadczyły o tym porozbijane butelki i opróżnione, pogniecione puszki taniego piwa. Biesiadnicy chyba nigdy nie interesowali się otoczeniem, w którym urządzali balangi. Ponieważ niczego interesującego ostatecznie nie znaleziono, na odchodnym postanowiono zobaczyć, dlaczego zastawiono cegłami poziomy „komin”. Ich wyjęcie spowodowało prawdziwy szok – za nimi tkwił doskonale zachowany niemiecki telefon polowy !
W czasie ostatniej wojny łączność przewodowa nadal spełniała ważną rolę. Dla dzisiejszych posiadaczy wielofunkcyjnych „komórek” aparaty, podobne do znalezionego, jawią się często jako sprzęt zupełnie anachroniczny, warto więc bezkrytycznym wielbicielom współczesnej telefonii uświadomić, iż korzystanie z nich znacznie utrudniało prowadzenie ewentualnego wrażego podsłuchu, potajemne wpięcie się do linii patroli przeciwnika bywało bardzo trudne – a w pewnych okolicznościach niemożliwe. Istotną piętę Achillesa stanowiły kable, rozciągane w bezpośrednim sąsiedztwie działań bojowych. Mimo specjalnej, bardzo mocnej konstrukcji wybuchy pocisków artyleryjskich, ręcznych granatów, a nawet celne trafienia z broni strzeleckiej przerywały je. Za każdym razem telefoniści musieli z narażeniem przywracać połączenia.
Znaleziony telefon być może obsługiwał ktoś, obserwujący otoczenie przez malutkie okienko, dające dobry wgląd na pobliską drogę, biegnącą w kierunku Lubania. Po oczyszczeniu doskonale zachowanego aparatu z tłustej warstwy sadzy okazało się, że był to używany przez Wehrmacht polowy telefon induktorowy Feldfernsprecher F.F. 33. Model ten opracowano na początku lat trzydziestych dwudziestego wieku, sukcesywnie zastępując nim starszy Feldfernsprecher 26.
Wyprodukowano ogromne ilości tego sprzętu, czym zajmowały się aż dwadzieścia cztery firmy. Do końca drugiej wojny światowej Wehrmacht i inne niemieckie formacje zbrojne otrzymały grubo ponad półtora miliona sztuk telefonów ! Stosowano do nich odpowiednie łącznice i kable – klasyfikowane jako lekkie i ciężkie.
Domniemanie, że telefon służył w lutym 1945 roku obserwatorowi, pilnującemu podejść do wsi, wydaję się uzasadnione, chociaż oczywiście dzisiaj już nikt nie tego nie potwierdzi. Czy obsługiwał go jakiś fanatyczny, młodociany członek Hitlerjugend, albo może wystraszony, podstarzały volksturmista – pozostanie jedną z tysięcy zagadek drugiej wojny światowej.
Opodal wspomnianych ruin ziemia przechowała ponadto skorodowane resztki dość egzotycznego na tym obszarze, najprawdopodobniej włoskiego pistoletu maszynowego Moschetto Automatico Beretta Mod. 1938. Tkwiły one w zabagnionej, nadkwiskiej łączce. Destrukcja spowodowana zaawansowaną korozją uniemożliwia dokładne rozpoznanie broni. Czy miała ona jakikolwiek związek z niemieckim telefonem polowym ? Tu tylko fantazja może podpowiadać różne odpowiedzi na tak postawione pytanie.
Jedno jest pewne – zarówno niemiecki środek łączności przewodowej i żałosny destrukt „rozpylacza” z okresu drugiej wojny światowej wykorzystywano w okresie tej strasznej hekatomby. Takich nieznanych epizodów były setki tysięcy, każdy z nich pozostawił drzemiące w ziemi lub na strychach rekwizyty i był świadkiem ludzkich dramatów, a czasem tragedii. O tym przypominają odnalezione po latach militarne artefakty.