Kilkanaście lat temu do Bolesławca przyjechała Pani Marianna Kowalska, by pierwszy raz od opuszczenia tego miasta w 1945 roku zobaczyć miejsca, w których przyszło jej spędzić dziecinne lata. Trwała wtedy straszna druga wojna światowa, a ona, mała dziewczynka, liczyła niespełna dziesięć wiosen.
Wraz z rodzicami wyrwano ją z Polski, by pognać do niemieckiego wtedy Bunzlau na roboty przymusowe. Rodzinę Kowalskich „zakwaterowano” w tak zwanej „Waldszule”, gdzie mieszkali także inni Polacy, między innymi opisywany niegdyś w „Expressie Bolesławieckim” Zygmunt Sosnowski, przywieziony z Olkusza. Sentymentalną podróż przygotowała studiująca w Łodzi wnuczka Karina Snochowska, korzystająca ze wsparcia poznanych mieszkańców Bolesławca. Wspólnie z narzeczonym zapewniła Babci Mariannie opiekę i dwudniowy pobyt w naszym mieście. Tu powracające wspomnienia sprzed dziesiątków lat dogłębnie staruszkę wzruszyły. Chociaż skromnego budyneczku „Waldschule” już od dawna nie ma, to pozostały rosnące nadal wielkie drzewa, ocieniające go niegdyś. Przy nich Pani Marianna długo w milczeniu o czym rozmyślała. Drugiego dnia wczesnym rankiem wymknęła się opiekunom, by raz jeszcze samotnie tam podumać…
W przedwojennych polskich dokumentach dziewczynka miała wpisane nazwisko Szóstka, jednak Niemcy w zaświadczeniach robotników przymusowych odnotowali ją jako Mariannę Ziomek, przyjechała bowiem do miasta wraz z ojczymem Janem Ziomkiem i matką Antoniną. Rodzice pracowali w bolesławieckim tartaku Niemca Lepskiego, którego willę wzniesiono po drugiej stronie ulicy, niemal naprzeciw bramy firmy. To istniejący również obecnie okazały budynek z gankiem i schodami, do którego na zapleczu przylega teraz zakład ślusarski.
Przedsiębiorca Lepski mówił trochę po polsku, w istocie także jego nazwisko brzmiało niezbyt „niemiecko”. Mariannie, jako dziecku, przypadły w udziale prace porządkowe w mieszkaniu szefa, które wykonywała z niemieckimi służącymi.
Bliskość tartaku i przebiegającej przy nim ulicy, prowadzącej do trasy wylotowej w kierunku Lwówka i Jeleniej Góry, kilkakrotnie przyniosła traumatyczne przeżycia. Dziewczynka przez okna willi widziała pędzone koło rezydencji Lepskiego kolumny straszliwie wynędzniałych, odzianych w strzępki zniszczonej odzieży ludzi, rzucających się na każdy dostrzeżony ogryzek jabłka, obierki ziemniaków, dosłownie wszystko, co nadawała się do jedzenia. Niestety - bici i poganiani przez nadzorców natychmiast wracali do szyku, słaniając się na nogach. Grupy zmierzały szosą w kierunku Lwówka - i już nie wracały…
Niewolnicza egzystencja rodziny Kowalskich odbiegała od tysięcy losów innych Polaków, wywiezionych na roboty przymusowe do III Rzeszy. Jak wspominała Pani Marianna - na swój sposób wiedli w miarę dobre życie. Nie bywali głodni, cieszyli się szacunkiem współtowarzyszy niedoli, także sam Lepski traktował ich z pewną sympatią, doceniając kwalifikacje rodziców dziewczynki. Niemiecki właściciel tartaku bardzo polubił samą Mariannę, chciał nawet adoptować dziecko, by móc wysłać je do szkoły. Zamierzał umożliwić dziewczynce zdobycie dobrego wykształcenia, zapewne nie biorąc pod uwagę, jak na ewentualne nazistowskie wychowanie zapatrywali się jej rodzice.
Koniec wojny i ucieczka Niemców zakończyła te plany. Jan Kowalski kilkakrotnie musiał nocami odwozić konnym zaprzęgiem zarówno samych Lepskich, jak i innych mieszkańców, opuszczających w popłochu Bunzlau.
Swój przymusowy pobyt w niemieckim wtedy mieście Pani Marianna wspominała, przywołując głównie dobre chwile, których według jej relacji było sporo. Paradoksalnie to wkroczenie Sowietów i ich zachowanie – także w stosunku do zastanych polskich robotników przymusowych, a zwłaszcza kobiet – przyniosło wielki lęk i poczucie bezsilności…
Podobnie jak rodzina Kowalskich – także tysiące innych Polek i Polaków, zagnanych do III Rzeszy, stawały się ofiarami okrutnego niewolnictwa dwudziestego wieku już od jesieni 1939 roku. Równie barbarzyńskie metody stosował Związek Sowiecki, którego gułagi zapełniali nasi Rodacy, wywożeni całymi rodzinami w bydlęcych wagonach na nieludzką ziemię, gdzie harowali tracąc zdrowie i życie.
Mamy obowiązek o tym zawsze pamiętać, bowiem także dwudzieste pierwsze stulecie zna haniebny proceder instrumentalnego, wręcz niewolniczego traktowania człowieka. Nie ma on może tak złowieszczego wymiaru, jak nazistowskie i komunistyczne bestialstwo z czasów drugiej wojny światowej, bezwzględnie wykorzystuje jednak bezbronność wielu współczesnych ludzi, którzy mieli nieszczęście wpaść choćby w bezlitosne tryby machiny finansowej dzisiejszego świata…